Manchester by the sea
Powiem szczerze, bardzo lubię ten film. Lubię go od pierwszej minuty projekcji, jest to jeden z moich ulubionych ubiegłorocznych filmów.
To ten film powinien dostać Oscara w kategorii film roku a nie „Moonlight”, takie jest moje zdanie i będę się tego trzymał aż do samego końca, mojego lub Oscarów. Sam film jest potwornie smutny, jest to typowe amerykańskie kino społeczne, typowe kino moralnego niepokoju, niezależne, stroniące od wielkiej widowni. To jest jeden z tych filmów, który pokazuje Amerykę inaczej, pokazuje Amerykę biedy, zagubienia, zwykłych ludzi, którzy nie mają szansy na wspaniałe życie, to jest kolejny współczesny film amerykański, tak właśnie pokazujący dzisiejszą amerykańską rzeczywistość. Cieszę się, że powstają tego typu obrazy,
Amerykanie mają rękę do kina społecznego i nigdy nie ukrywali rzeczywistości przed swoją publicznością. W przypadku „Manchester by the sea” mamy nie tylko smutek, biedę ale i życie po śmierci najbliższych, co jest niezwykle trudne i ciężkie a czasem po prostu niemożliwe, bowiem tragedia rodzinna może być barierą nie do pokonania. Nagrodzony Oscarem za główną rolę męską Casey Affleck w tym filmie pokazał co to znaczy być Aktorem, on po prostu stał się tym Lee Chandlerem (filmowy główny bohater), to piękna amerykańska tradycja filmowa, sięgająca czasów: Brando, Nicholsona, De Niro, Hoffmana, właśnie do nich dołączył Casey Affleck, młodszy brat Bena Afflecka. Czy w przyszłości zagra równie wielką rolę? Być może, to ciągle jest młody chłop z aktorskim potencjałem. Lubię takie kino, które opowiada o ludziach, ich życiu, problemach o tym jak tam się żyje a nie wydaje się, że żyje.
I jeszcze dwa słowa o moich lekturach, ostatnio czytam sobie „Konklawe” Roberta Harrisa, czytam z prawdziwym zainteresowaniem. Watykańskie intrygi wciągają aż po same uszy.
Kinoman