Firma i inne opowieści Sydneya Pollacka
W maju tego roku, minęło 10 lat od śmierci wybitnego amerykańskiego reżysera i producenta filmowego, czasem aktora Sydneya Pollacka.
Często jestem pytany o ulubionych reżyserów w takiej sytuacji odpowiadam zazwyczaj bez zastanowienia: Andrzej Wajda, Steven Spielberg a potem to już szukam nazwisk, tak by nikogo nie zranić. Ostatnio, po wielu latach przerwy, ponownie obejrzałem „Firmę” Sydneya Pollacka według kapitalnej powieści Johna Grishama, tak samo zatytułowane. Już wiem, że kolejnym nazwiskiem na tej liście reżyserów jest właśnie Pollack, twórca kilkudziesięciu produkcji filmowych.
„Firmę” już wymieniłem ale dla porządku przypomnę jeszcze kilka zacnych tytułów: „Havana”, „Pożegnanie z Afryką”, „Tootsie”, „Trzy dni Kondora”, „Jeremiah Johnson”, „Sabrina”, „Czyż nie dobija się koni”. Świetne filmy, znakomicie opowiedziane historie, rewelacyjni aktorzy: Robert Redford, Dustin Hoffman, Meryl Streep, Tom Cruise, Harrison Ford.
Czym charakteryzowało się kino Pollacka? Klarowną narracją, kino bez udziwnień, bez nowoczesnych i ponowoczesnych rozwiązań w kwestii: obrazu, montażu, ekspresji aktorskiej. Tego typu atrakcje są w moim przypadku wykluczone. Kocham kino za prostotę, za jasną wypowiedź, za zgrabnie opowiedzianą historię, za wiarygodną grę aktorów, za muzykę z fajnym przebojem. Przyznam się Państwu, że często nowe produkcje filmowe budzą we mnie lęk, zwłaszcza filmy młodych twórców napawają mnie obawą, że nie będę w stanie zrozumieć filmu, że nie zorientuję się o co chodziło producentom danego obrazu. Natomiast u Pollacka zawsze wiedziałem o co chodzi w filmie a to świadczy o tym, że reżyser znał się na tej filmowej robocie.
Z pewnością zauważyliście Państwo, że w filmach Pollacka często pojawiał się Robert Redford, ulubiony aktor reżysera, była między nimi wyjątkowa chemia, panowie znakomicie rozumieli się na planie, a efekty tego mogliśmy podziwiać na ekranie w kinie. Na tym właśnie polega dobre kino, by twórcy i widzowie dobrze się czuli po obydwu stronach ekranu. Tak rozumiał kino Sydney Pollack i tak je kreował.
Jeszcze dwa słowa o muzyce. Właśnie ukazała się nowa płyta Paula McCartneya – to ten pan od Beatlesów. Najnowszą płytę Paul zatytułował „Egypt Station” i jest po prostu kapitalna, słucham jej na okrągło od kilku dni. To ciepła, rozsądna, tradycyjna płyta rockowa w wykonaniu faceta, który wie jak napisać przebój, jak napisać dobre piosenki. Paul dzięki za kilka świetnych utworów i za wyjątkowe chwile spędzone przy twojej muzyce.
Kinoman
Autor: J.Hopfer
Redakcja: B.Świerkowska-Chromy