Śmierć Sławomira Mrożka
15. sierpnia jadąc samochodem dowiedziałem się, że nad ranem w Nicei zmarł Sławomir Mrożek. Zmarł klasyk! – pomyślałem odruchowo. Słowo „klasyk” zupełnie nie przystaje do jego twórczości, a jednak – paradoksalnie – najlepiej oddaje jej treść.
Ktoś powiedział, że Mrożka ukształtowały nonsensy PRL-u. Debiutował w czasie dość szczególnym, bo w roku 1953. Jego druga książka to zbiór opowiadań satyrycznych „Półpancerze praktyczne”. Być satyrykiem w epoce stalinowskiej oznaczało zostać propagandzistą niewybrednie szydzącym z „kułactwa”, „bumelanctwa” oraz „zaplutych karłów reakcji” albo, tak jak Mrożek, wspinać się na chwiejne wyżyny groteski i metafory. W tytułowym opowiadaniu zbiorku do „uspołecznionego” domu towarowego ktoś, nie wiadomo kto, jakiś państwowy, rzecz jasna, dostawca, dostarcza ni stąd ni zowąd… partię czterystu oryginalnych rycerskich półpancerzy z XVI. wieku. Wybuch bałaganu związanego z tym faktem, bezradność biurokracji, reakcje sprzedawców i kupujących od głupkowatości poprzez chamstwo aż do pazernego cwaniactwa, obrazują nie tylko stan upaństwowionego handlu, ale całej tzw. „socjalistycznej” gospodarki wraz z jej beznadziejnym wpływem na obywateli. Już w pierwszych opowiadaniach uwagę zwracają dialogi – plastyczne, wiele mówiące o bohaterach. Zapowiadają Mrożka – dramaturga i rzeczywiście: pod koniec lat 50. pojawia się jego pierwsza sztuka sceniczna pt. „Policja” wystawiona z dużym powodzeniem w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Przed 28 – letnim Autorem otworzyła się droga kariery – stypendia w Paryżu i Stanach, kolejne dramaty tłumaczone także na obce języki i przynoszące zagraniczne sukcesy. Napisał ich 50, a ostatni: „Karnawał, czyli pierwsza żona Adama” w reżyserii Janusza Gajewskiego i z muzyką Zbigniewa Preisnera Teatr Polski w Warszawie wystawił niedawno, w czerwcu, równo dwa miesiące przed śmiercią Autora.
Jednak największym dziełem Mrożka było pochodzące z roku 1964. „Tango”. Nie jest to „komedia”, jak określa utwór historia teatru. To narodowy arcydramat, porównywalny z „Dziadami” Mickiewicza i z „Weselem” Wyspiańskiego. Żaden inny poeta, prozaik czy dramaturg nie przedstawił tak głębokiej refleksji nad losami naszego społeczeństwa po drugiej wojnie, nikt z perspektywy lat 60-tych XX. wieku tak trafnie nie odczytał przyszłości. Kompletnie zgnuśniałe wśród liberalno-lewicowych frazesów inteligenckie małżeństwo Eleonory i Stomila, Eugenia i Eugeniusz, przedstawiciele starej formacji szlachecko-mieszczańskiej – bezradni, bezwolni, ogłupiali. I Artur, wypełniony szczytnymi ideami młody konserwatysta, walczący o wartości etyczne i przegrywający z Edkiem – prostackim, brutalnym, niedomytym typem, człowiekiem znikąd czyli człowiekiem nowych czasów. Na końcu tango „La cumparsita” tańczone przez Edka w parze ze starym Eugeniuszem – efektowna, ale pusta melodia, służąca jedynie oderwanym od życia tanecznym figurom – jako symbol nadchodzących lat i epok. „Tango” jest czytelne i aktualne do dziś, ostatnio zdobyło „Grand Prix” tegorocznego festiwalu „Dwa Teatry” w telewizyjnej inscenizacji Jerzego Jarockiego.
Sławomir Mrożek w latach 60-tych emigrował z kraju. Władze nie wydały na niego wyroku w postaci zapisu cenzury, mimo rozmaitych aktów nieposłuszeństwa – protestu po inwazji Czechosłowacji, później potępienia stanu wojennego w Polsce. Grano jego sztuki, wznawiano prozę, ale traktowano jako autora „poza nawiasem”, przebrzmiałego, nieomal historycznego. Wrócił w roku 1996 i ponownie wyjechał za granicę dwanaście lat później. Tłumaczył się koniecznością przebywania w „cieplejszym klimacie”. Cóż to mogło znaczyć? Chyba wiele. Wiadomo, że żywił awersję do współczesnego teatru, szczególnie w jego najmłodszej, niekiedy do absurdu nowoczesnej formule.
Czy moje skojarzenie „klasyk” było uzasadnione? Nie powiem: przyszłość pokaże. Wszyscy mamy pewność, że Mrożek zostanie na zawsze. Nie byłby zresztą Mrożkiem, ekscentrycznym i ironicznym, gdyby nie włożył w usta jednego ze swoich bohaterów sentencji: „Śmierć to wspaniała forma, tylko trochę – nieżyciowa”.