Strona główna Radio Elbląg
Posłuchaj
Pogoda
Elbląg
DZIŚ: 2 °C pogoda dziś
JUTRO: 10 °C pogoda jutro
POSŁUCHAJ

Tarantino

Quentin Tarantino. Fot. Wikipedia

Przyznam się bez bicia i napiszę prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.

Nie lubię filmów Quentina Tarantino, sprostuję, lubię jeden film Quentina a mianowicie „Pulp Fiction” i to z wielu powodów: Uma Thurman, John Travolta, Bruce Willis, opowieści, legendarne teksty, konwencję i klimat filmu. Tak właśnie w tej kolejności oceniłbym „Pulp Fiction”, to jest wyjątkowy film i co jakiś czas wracam do niego z prawdziwą satysfakcją widza, który otrzymał kawał dobrego kina. W przypadku innych filmów Tarantino, jego zamiłowanie do kiczu, mieszania gatunków, konwencji zazwyczaj mnie irytują i wywołują znudzenie.

Ostatnio latem przypomniałem sobie „Bękarty wojny” z Bradem Pittem i cała czołówką niemieckich i austriackich aktorów grających w Hollywood. Tak dla porządku jest to komediodramat opowiadający o specjalnej amerykańskiej jednostce, składającej się z amerykańskich Żydów, polującej na niemieckich zbrodniarzy wojennych, potocznie nazywanych nazistami.

Film jest pokręcony, okrutny, miejscami bywa dowcipny ale przyznam się Państwu, że nie lubię tak koszmarnego podejścia do historii, pośrednio Holocaustu i ogólnie ofiar zbrodni wojennych. Do czasu minionego należy podchodzić z taktem i szacunkiem i pamięcią, tu powtórzę się, pamięcią ofiar wojennej przemocy. A zgrywa w „Bękartach wojny” moim zdaniem jest niesmaczna, nie powiem, że szkodliwa, bo to tylko film ale jednak może być niewłaściwie zrozumiana. Wracając do całej

twórczości Tarantino, krytyka często zachwycała się jego produkcjami, określając je, że są nowatorskie, zabawne i oczywiście postmodernistyczne – takie słowo wytrych, które pomaga w niby klasyfikacji dzieł sztuki. A ja odebrałem filmy Tarantino w sposób następujący: mam jakiś pomysł, mieszam jak zwykle gatunki, mam dobrych popularnych aktorów, przypominam kogoś, kto był kiedyś prawie sławny, przeszukuję zasoby muzyczne wytwórni, znajduję coś dziwnego, potem piszę scenariusz i jestem gotowy.

Film kierujemy do produkcji, wygłaszam kilka kontrowersyjnych komentarzy i dziwacznych opinii o współczesnym filmie, trochę podlizuję się krytykom filmowym i jedziemy na festiwale filmowe. Z pewnością ktoś coś wartościowego znajdzie w nowej produkcji i mamy już kolejną filmową legendę. I tak co parę lat, aż do wyczerpania pomysłu na siebie i „postmodernistyczne” kino. Ja jak już napisałem tego nie lubię, szukam oryginalnych rozwiązań scenariuszowych i pomysłów na kino. Chociaż zabawa gatunkami może przynieść fajne efekty, ale nie zawsze.

Kinoman