100 lat temu urodził się reżyser kilku polskich arcydzieł
„Moim osiągnięciem życiowym są filmy, które zrealizowałem. A ponieważ te filmy ogląda się do dzisiaj, to oznacza, że one się nie starzeją. I jest to dla mnie wielka satysfakcja”- mawiał.
Przed stu laty – 19 stycznia 1922 roku – urodził się Jerzy Kawalerowicz, znakomity reżyser, szef artystyczny Zespołu Filmowego „Kadr”, w którym powstały najważniejsze dzieła Polskiej Szkoły Filmowej, doktor honoris causa paryskiej Sorbony i łódzkiej Szkoły Filmowej, współzałożyciel i pierwszy prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, a od 1981 roku jego prezes honorowy.
„Zawsze szukałem tematów uniwersalnych, nie lubię w sztuce doraźności” – wyznał w jednym z wywiadów. Często powtarzał, że w kinie, jak i w życiu, zawsze pojawiają się trzy tematy: „wielka miłość, wielka wiara, wielka polityka”. Przez cały swój artystyczny żywot konsekwentnie trzymał się tych konstatacji, dlatego jego filmy nadal tak znakomicie się ogląda. Stały się ponadczasowe.
Ma na swym koncie kilka niekwestionowanych arcydzieł, uhonorowanych nagrodami na najbardziej prestiżowych festiwalach: „Pociąg” (1959) w Wenecji (1959), „Matkę Joannę od Aniołów” (1960) w Cannes (1961), „Śmierć prezydenta” (1977) w Berlinie (1978), „Austerię” (1982) w Gdańsku (1982) czy „Faraona” (1965) nominowanego do Oscara (1967). A nic nie wskazywało, że całe swe życie poświęci X Muzie, w latach 1946-1949 Kawalerowicz studiował bowiem malarstwo w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, podobnie jak Andrzej Wajda, Wojciech Jerzy Has czy Walerian Borowczyk. Podczas studiów malarskich zainteresował się Kursem Przysposobienia Filmowego, który zorganizował w Krakowie Antoni Bohdziewicz. Warto dodać, że zajęcia w tej Prafilmówce Krakowskiej – jak ją powszechnie nazywano – prowadzili m.in. Roman Ingarden, Władysław Tatarkiewicz, Kazimierz Wyka, a w panelach dyskusyjnych uczestniczyli m.in. Konstanty Ildefons Gałczyński, Stefan Kisielewski, Czesław Miłosz, Andrzej Panufnik, Jerzy Skarżyński. To właśnie tam, w tym doborowym towarzystwie, Kawalerowicz zaraził się kinem. Podobnie jak Has, Mieczysław Jahoda czy Jerzy Passendorfer.
Karierę filmową rozpoczął od „Zakazanych piosenek” (1946) Leonarda Buczkowskiego i „Ostatniego etapu” (1947) Wandy Jakubowskiej, a więc filmów, od których liczy się powojenna historia polskiego kina. Na ich planie pełnił funkcję asystenta reżysera. Jako reżyser zadebiutował w 1951 roku, kręcąc wspólnie z Kazimierzem Sumerskim „Gromadę”, dramat rozgrywający się w wiejskiej scenerii, utrzymany w obowiązującej wówczas powszechnie poetyce socrealistycznej. Podobnie jak filmy kolejne, realizowane już samodzielnie – „Celuloza” (1953) i „Pod gwiazdą frygijską” (1953) – oparte na powieści Igora Newerlego „Pamiątka z Celulozy”, poświęcone losom chłopca wypędzonego przez głód z rodzinnej wsi, który odbiera surową szkołę życia, przechodząc przez różne środowiska społeczne, by stać się świadomym, aktywnym działaczem rewolucyjnym. W tym filmowym dyptyku Kawalerowicza, perfekcyjnie zrealizowanym i zagranym, widać już pewne rysy na socrealistycznym anturażu, którego całkowicie pozbył się w nowelowym „Cieniu” (1956), uhonorowanym Syrenką Warszawską (1957). Film składał się z trzech posępnych opowieści Aleksandra Ścibora-Rylskiego, w których tytułowy cień staje się synonimem prowokatora, zdrajcy i sabotażysty.
„Cień” był jednym z pierwszych filmów wyprodukowanych przez Zespół Filmowy „Kadr”, którego dyrekcję artystyczną objął Kawalerowicz w 1955 roku, a więc w czasach, gdy – jak śpiewa Grzegorz Markowski, wokalista Perfektu w słynnej „Autobiografii” – „wiatr odnowy wiał, darowano resztki kar”. Pełnił tę funkcję do 2007 roku, z czteroletnią przerwą, kiedy to po Marcu 1968 roku zespół zlikwidowano, by od początku 1972 wznowić jego działalność. To w „Kadrze” powstały najważniejsze dzieła Polskiej Szkoły Filmowej, m.in. „Kanał” (1956), „Popiół i diament” (1958), „Lotna” (1959) i „Samson” (1961) Andrzeja Wajdy, „Człowiek na torze” (1956) i „Eroica” (1957) Andrzeja Munka. To w „Kadrze” Kazimierz Kutz nakręcił „Krzyż Walecznych” (1958), „Nikt nie woła” (1960), „Ludzi z pociągu” (1961) i „Ktokolwiek wie…” (1966), Tadeusz Konwicki – „Ostatni dzień lata” (1958), „Zaduszki” (1961) i „Salto” (1965), Wajda – „Niewinnych czarodziejów” (1960), Janusz Morgenstern – „Do widzenia, do jutra” (1960), a Walerian Borowczyk i Jan Lenica kolażową impresję „Był sobie raz…” (1957), od której tak naprawdę zaczęła się Polska Szkoła Animacji, nieustępująca walorami, międzynarodowym zainteresowaniem i prestiżowymi nagrodami dokonaniom tej „prawdziwej” Szkoły Polskiej spod znaku Wajdy, Munka i Kawalerowicza. To w „Kadrze” powstały nominowane do Oscara „Noce i dnie” (1975) Jerzego Antczaka, bestsellerowy „Wielki Szu” (1982) Sylwestra Chęcińskiego czy hity Juliusza Machulskiego – „Vabank” (1981), „Seksmisja” 1983), „Vabank II, czyli riposta” (1984) i „Kingsajz” (1987).
Prawdziwą rewelacją, filmem, którym Kawalerowicz wszedł do historii światowego kina, okazał się „Pociąg” (1959), subtelne studium ludzkiej samotności, uhonorowane Nagrodą im. Georges’a Mélièsa oraz wyróżnieniem dla Lucyny Winnickiej na festiwalu weneckim (1959). Oto dwoje nieznających się wcześniej ludzi – mężczyzna i kobieta – spędza noc we wspólnym wagonie sypialnym. Zbyt pochłonięci swymi sprawami, mimo pewnej szansy, pozostają wewnętrznie samotni. Właśnie samotność, wzajemne „mijanie się”, atrofia uczuć to lejtmotywy wielu filmów Kawalerowicza: „Prawdziwego końca wielkiej wojny” (1957), opartego na przejmującym opowiadaniu Jerzego Zawieyskiego, nowofalowej „Gry” (1968), melodramatycznego „Spotkania na Atlantyku” (1980).
Tuż po „Pociągu” nakręcił kolejne arcydzieło. Dramatyczna miłość przeoryszy Joanny i księdza Suryna, opisana przez Jarosława Iwaszkiewicza w opowiadaniu „Matka Joanna od Aniołów”, zainspirowanym słynną historią opętania zakonnic w Loudun, stała się dla polskiego reżysera kanwą do psychologicznego studium natury ludzkiej, świadomie ograniczanej przez zakazy religijne. „Matka Joanna od Aniołów” (1960) przyniosła Kawalerowiczowi Srebrną Palmę na festiwalu canneńskim (1961), a Lucynie Winnickiej – Kryształową Gwiazdę, Nagrodę Francuskiej Akademii Filmowej (1962).
Po ekranizacji Iwaszkiewiczowskiego opowiadania sięgnął po monumentalną powieść Bolesława Prusa „Faraon”. I powstał kolejny wielki film. Rozgrywający się w starożytnym Egipcie konflikt młodego faraona i doświadczonego kapłana urósł w oryginalnej ekranizacji Kawalerowicza do rangi dramatu o ponadczasowej wymowie. Doceniła to publiczność, krytycy, ale i filmowa branża. „Faraon” (1965) stał się jednym z największych sukcesów frekwencyjnych polskiego kina, tygodnik „Film” przyznał Złotą Kaczkę (1966), a Amerykańska Akademia Filmowa nominowała go do Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych (1967).
W 1968 roku Kawalerowicz nakręcił „Grę”. Był to ostatni film „Kadru”, którego zlikwidowanie nastąpiło – w ramach restrykcji pomarcowych – 30 kwietnia tegoż roku. Reżyser zamilkł na kilka lat, kręcąc tylko w koprodukcji włosko-jugosłowiańskiej „Magdalenę” (1971), poświęconą sprawom namiętności tłumionych przez normy kulturowe i religijne, nieco nawiązującą do „Matki Joanny od Aniołów”. Do reaktywowanego „Kadru” powrócił 1 stycznia 1972 roku, funkcję dyrektora artystycznego sprawował do swojego końca (zmarł 27 grudnia 2007 roku).
Pierwszym filmem, jaki zrealizował w „odwieszonym” zespole, była obsypana nagrodami w Berlinie, Cordobie, Kadyksie i Gdańsku „Śmierć prezydenta” (1977), poświęcona Gabrielowi Narutowiczowi, pierwszemu prezydentowi II RP, zastrzelonemu przez prawicowego fanatyka. I znów, podobnie jak w przypadku „Faraona”, drobiazgowa rekonstrukcja konkretnego przypadku posłużyła reżyserowi do snucia uniwersalnych i ponadczasowych rozważań o władzy, demokracji i – jak trafnie to ujął prof. Jerzy Elsner – „naszej tradycyjnej odwiecznej tolerancji”.
Kolejny wielki film Kawalerowicza – „Austeria” (1982), ekranizacja znakomitej książki Juliana Stryjkowskiego, to również opowieść o zbrodni, jednak nie jednostkowej, a zwielokrotnionej. Rok 1914, Galicja, wybucha wojna. Żydzi uciekający przed pogromem kozackim zatrzymują się w tytułowej austerii, gdzie niebawem dojdzie do jakże tragicznych wydarzeń… I w książce, i w filmie, i w rzeczywistości. W czasie przeszłym, teraźniejszym i przyszłym.
Po „Austerii” reżyser nadal kierował swe zainteresowania ku historii i literaturze: w 1989 roku przeniósł na ekran powieść Juliusza Dankowskiego „Jeniec Europy”, poświęconą Napoleonowi, który po przegranej bitwie pod Waterloo został zesłany na Wyspę św. Heleny, sześć lat później nakręcił „Za co?”, zainspirowane opowiadaniem Lwa Tołstoja o polskim zesłańcu po powstaniu listopadowym, by wreszcie zrealizować jedno ze swych największych filmowych marzeń – filmową adaptację Sienkiewiczowskiego „Quo vadis” (2001). Tym filmem, który obejrzało ponad 4 miliony widzów, pożegnał się z ukochaną X Muzą.
„Moim osiągnięciem życiowym są filmy, które zrealizowałem. A ponieważ te filmy ogląda się do dzisiaj, to oznacza, że one się nie starzeją. I jest to dla mnie wielka satysfakcja. Najlepszym komplementem dla twórcy, zwłaszcza filmowego, jest uznanie, że stworzył coś, co sprawdza się w czasie” – powiedział, odbierając Orła 2005 za osiągnięcia życia. Istotnie jego filmy opierają się czasowi, istnieją jakoby poza nim. Także honorowa prezesura SFP Jerzego Kawalerowicza, którą pełni obok Andrzeja Wajdy, swego dawnego kolegi z „Kadru”, to godność ponadczasowa.
Jerzemu Kawalerowiczowi zawdzięczamy nie tylko wyreżyserowane przez niego arcydzieła, ale także dbałość o całe środowisko filmowe. Jego przeświadczenie o potrzebie silnej reprezentacji tej grupy zawodowej stało się fundamentem Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Jerzy Kawalerowicz był jego współtwórcą i pierwszym prezesem. Funkcję tą pełnił w latach 1966-1978, a w 1981 został prezesem honorowym.
„Naszym głównym celem było zdobycie autorytetu i stworzenie warunków dla rozwoju polskiej sztuki filmowej. Musieliśmy wciąż nawiązywać do spraw przedwojennych. Przed wojną istniała już polska kinematografia, ale nie miała jeszcze większego znaczenia. Pragnęliśmy na miejsce kinematografii producenckiej zbudować kinematografię reżyserską. Ta zmiana zaowocowała rozkwitem polskiego kina. Powstało wiele filmów, które do dziś zajmują zaszczytne miejsce w naszym dziedzictwie narodowym. Uznanie na świecie pozwalało na efektywniejsze pozyskiwanie środków na kolejne produkcje” – tak Jerzy Kawalerowicz wspominał początki Stowarzyszenia Filmowców Polskich.
Autor: Ł.A/SFP/mat. prasowe
Redakcja: B. Świerkowska-Chromy