Aleksandra Lisowska: złoto mistrzostw Europy cenię bardziej niż rekord Polski
– Złoty medal mistrzostw Europy w Monachium to mój największy sukces. Cenię go bardziej niż rekord Polski w maratonie – powiedziała w wywiadzie biegaczka długodystansowa Aleksandra Lisowska. Z zawodniczką AZS UWM Olsztyn rozmawiał Maciej Gach.
Maciej Gach: Rekord Polski (2:25.52) ustanowiony 3 grudnia podczas maratonu w Walencji jest wspaniałym zwieńczeniem sezonu. Jak pani podsumuje kończący się rok w swoim wykonaniu?
Aleksandra Lisowska: To był naprawdę bardzo ciężki rok, ale warto było przez to wszystko przejść, żeby końcówka była taka piękna. Warto było cierpieć, żeby tego dokonać. Czasami zastanawiałam się, po co mi to wszystko? Może zrobiłam źle, że postanowiłam w grudniu walczyć o rekord. Bałam się, że moje zdrowie jest na krawędzi. Gdy dobiegłam do mety, to przypomniały mi się treningi i wszystko przez co musiałam przejść. Pomyślałam sobie, że było warto to przeżyć i powtórzyłabym to jeszcze raz.
M. G: Maraton nie jest jedynym dystansem, na którym w tym roku pobiła pani rekord życiowy. We wrześniu w Olsztynie przebiegła pani 3000 m w 9.22,20. Czy czuje się pani mocna nie tylko wytrzymałościowo, ale również szybkościowo?
A.L.: To pokazuje, że mam jeszcze zapas prędkości, kiedy nie jestem obciążona kilometrażem maratonu. Nawet, gdy trenujemy pod kątem maratonu, to czasami parę odcinków biegam szybciej niż w tempie maratońskim. Nie jestem stworzona tylko do „człapania”. Rekordy życiowe w krótszych biegach na bieżni sprawiają, że potrafię finiszować na maratonie i przyspieszyć na ostatnich kilometrach, jak to zrobiłam bijąc rekord Polski czy wcześniej walcząc o minimum olimpijskie. Mam też jednak świadomość, że wciąż muszę poprawiać się na krótszych dystansach. Kolejny maraton przebiegnę dopiero podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu. Wiosną chciałabym pobiec na 5000 i 10000 m. Będę też startować w mistrzostwach Europy w półmaratonie, które będą w czerwcu i mam nadzieję, że powalczę tam o rekord życiowy i będę miała większy zapas prędkości. Liczę, że będę mieć czas i komfort, żeby trenować krótsze dystans i przełoży się to na kolejne rekordy życiowe w maratonie. Przy zapasie prędkości nie będę miała problemu, żeby biegać maraton w 2:25 lub szybciej.
M. G: Co poszło nie tak w mistrzostwach świata, bo w Budapeszcie nie ukończyła pani maratonu? Czy przyczyną niepowodzenia była wysoka temperatura?
A.L.: Jadąc na mistrzostwa świata wiedziałam, jakie będą tam warunki. Dlatego miesiąc przed wylotem do Budapesztu wróciłam do Olsztyna, żeby trenować w podobnych temperaturach. To nie była wina pogody, tylko problemy żołądkowe. Organizm był już zmęczony, bo nie miałam dłuższej przerwy na regenerację. Nałożyłam na siebie presję, bo chciałam walczyć o czołową ósemkę, a w najgorszym wypadku o „12”. Nic innego mnie nie interesowało. Zaczęłam niepotrzebnie eksperymentować z dietą. Szukałam wszystkiego, co może mi pomóc i to mnie trochę zniszczyło. Dlatego do maratonu w Walencji podeszłam z chłodną głową. Stwierdziłam, że będę funkcjonować tak, jak dotychczas. Bez żadnych eksperymentów. I wyszło mi to na dobre. Dlatego w przyszłym roku, w tym przed igrzyskami w Paryżu, też nie zamierzam kombinować. Mam nadzieję, że gdy odpocznę to bieganie zacznie mi sprawiać radość i przyjemność, a przyszły rok będzie jeszcze lepszy.
M. G: Dopiero na początku grudnia zakończyła pani sezon, a ma pani jakieś szczególne plany na okres roztrenowania?
A.L.: Muszę nadrobić pewne zaległości. Przed świętami było dużo akcji charytatywnych, a ja lubię pomagać. Chciałam też wykorzystać swoje osiągnięcia w taki sposób, poza tym oddaję swoje koszulki na licytacje. Na razie chcę też pozałatwiać swoje sprawy, ogarnąć stopy i ciało, ponieważ po maratonie w Walencji ledwo wstawałam z łóżka. Bolał mnie kręgosłup i miałam problem, żeby się schylić. Dawno nie czułam takiego zmęczenia mięśniowego. Najpierw moje ciało musi być w stu procentach zdrowe i dopiero wtedy pomyślę o podróżach, podczas których odpocznę fizycznie i psychicznie. Przyszły sezon chcę zacząć z czystą głową.
M. G: Jakie ma pani plany na Święta Bożego Narodzenia?
A.L.: Mam rodzinę w Trójmieście i w Braniewie, więc pewnie będę trochę tutaj, trochę tutaj. Na pewno po świętach będę chciała się spotkać z przyjaciółkami i nadrobić czas z najbliższymi. Przyjaciele byli ze mną w najgorszych momentach, bardzo mnie wspierali. Generalnie okres świąteczny jest dla rodziny i przyjaciół. Uważam, że można skumulować w sobie pozytywną energię, dzięki której łatwiej jest przetrwać trudne momenty.
M. G: Jak będą przebiegać pani przygotowania do przyszłego sezonu?
A.L.: W styczniu na pewno będzie zgrupowanie w Kenii. Na razie nie znamy dalszych planów. To wyklaruje się później.
M. G: A kiedy rozpocznie pani starty w zawodach?
A.L.: Nie wiem, czy będzie to marzec, kwiecień, czy maj, ale na pewno przygotowania będą zupełnie inne. Najpierw będę trenować pod krótsze dystanse, choć po roztrenowaniu będę musiała zrobić jakąś bazę. Nie mogę się jednak doczekać krótszych treningów, na mniejszym kilometrażu. Będzie to szybsze bieganie, a nie człapanie po 30 km. Mam nadzieję, że zdążę odpocząć od długich treningów, a przed Paryżem wręcz zatęsknię za przygotowaniami do maratonu. Teraz wolę jednak skupić się na dystansach 5, 10 km i półmaratonie.
M. G: Jakie cele stawia pani przed sobą w 2024 roku i jakie osiągnięcie zadowoliłoby panią na igrzyskach w Paryżu?
A.L.: Jak byłam dużo młodsza, to marzeniem był sam wyjazd na igrzyska. Teraz chciałabym być w czołowej „12”, a może nawet w „ósemce”. To jedno z moich większych marzeń. W Paryżu trasa maratonu ma być trudna technicznie, mają być duże przewyższenia i wysoka temperatura. Mam nadzieję, że to mi pomoże, bo jestem stworzona do biegania w trudnych warunkach. Czuję się lepiej niż na szybkich trasach, więc dla mnie to będzie na plus. Igrzyska to główny cel. Chciałabym też pobić rekordy życiowe na krótszych dystansach: 5 i 10 km oraz w półmaratonie. Najważniejsze, żeby było zdrowie. Jak ono dopisze, to wiem, że wszystko się poukłada i będzie tak, jak bym chciała, żeby było.
M. G: Czy po zdobyciu mistrzostwa Europy zauważyła pani większą popularność wśród kibiców albo skutkowało to większym wsparciem ze strony sponsorów?
A.L.: Na pewno tak. Mam większe wsparcie. Moim sponsorem jest firma Puma. Gdy czegoś potrzebuję, to po prostu piszę i to mam. Byłam nawet u nich na badaniach, podczas których przebadali moje ciało i sprawdzili, jak to wszystko wygląda. Dostałam też zestaw ćwiczeń, żeby zapobiegać urazom. Na pewno więcej osób mnie zna i docenia za to, jaką jestem osobą. Nawet nie chodzi o to, że zdobyłam medal ME. Jestem inspiracją i to bardzo mnie cieszy. Postrzegają mnie jako ciepłą, normalną osobę, a nie tylko mistrzynię Europy, bo to wyłącznie tytuł. Człowiekiem jest się do końca życia, a sport się kiedyś skończy.
M. G: Zapisuje pani ile kilometrów przebiega tygodniowo, miesięcznie i rocznie?
A.L.: Nie zapisuję tego. Czasami, gdy rozmawiamy z koleżankami, to porównujemy, ile przebiegłyśmy w danym tygodniu. To są tylko cyferki i liczby, a dla mnie liczy się samopoczucie. Na jego podstawie wiem, czy brakuje mi przebiegniętych kilometrów, czy wręcz przeciwnie i coś zaczyna mnie boleć. Sugeruję się tym, jak się czuję.
M. G: Dlaczego wielu maratończyków najlepsze wyniki osiąga po trzydziestce, choć wydawałoby się, że większe możliwości mają młodsi zawodnicy?
A.L.: Chodzi o wytrzymałość, która rośnie z wiekiem. Im człowiek jest starszy, tym wytrzymałość jest lepsza, a szybkość zanika z wiekiem. Czasami jest tak, że sprinterzy kończą karierę przed 30. rokiem życia, a maratończycy dopiero zaczynają odnosić sukcesy w tym wieku. Widzę po sobie, że nie muszę biegać już tak wielu kilometrów, bo moja wytrzymałość jest coraz lepsza. Jednak szybkość trochę zanika, więc bardziej chcę ją podszlifować, a z wytrzymałością nie mam problemów. Z łatwością biegam po 30-40 km na treningu. Ale przebiegnięcie kilometra w szybszym tempie staje się trudniejsze.(PAP)
Autor: Maciej Gach